Fasolka mung jest zdrowa i bardzo często występuje w dietach. Malutka, fasolkowata i zielona. Kiedyś robiłam podejścia, ale nie zapałałam do niej wielką miłością, dlatego nie weszła do mojego stałego repertuaru. Postanowiłam dać jej drugą szansę. Namoczyłam pół kilo, po drodze zmieniając wodę, bo się robiła zielona. Potem ugotowałam - tak długo, aż mnie satysfakcjonowała miękkość. Na patelni podsmażyłam czosnek i cebulkę (pisząc "podsmażyłam" mam na myli, że tłuszcze tam było bardzo niewiele albo wręcz wrzuciłam coś na odrobinę rozgrzanej wody lub w ogóle na suchą patelnię), potem dodałam nieco koncentratu pomidorowego i doprawiłam solą, świeżo mielonym pieprzem (niedawno dostałam od mamy elektryczny młynek do pieprzu i doprawiam wszystko jak leci), lubczykiem, czerwoną słodką papryką, odrobiną chilli, majerankiem. Do tego dodałam ugotowaną fasolkę razem z resztą wody, która z gotowania pozostała i puszkę kukurydzy. Powstał kontrapunkt kolorystyczny, "fakturowy" - co jakiś czas trafia się chrupkie ziarenko, i smakowy - kukurydza została dodana w ostatniej chwili, zatem nadal pozostała jędrna i słodka.
To smaczne danko na lunch, czy kolację.
Wg diety posiłki węglowodanowe powinny się przeplatać z białkowymi - przez dodanie do diety oleju budwigowego staram się ograniczyć inne tłuszcze - zarówno masło, oleje, oliwę, jak i tłuszcze zwierzęce, czyli mięso. Ale na ten tydzień zamarynowałam pierś kurczaka i filet z udka indyczego i będą grillowane kotleciki z surówką.
Dziś na obiad jadłam ukochaną żółtą fasolkę szparagową i młode ziemniaczki z masłem (czyli węglowodany - grupa 2 + warzywa - grupa 3 i masło też grupa 3).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz